fbpx

NBA: świetny Gordon Hayward zakończył karierę | Grecja ograła Australię!

11

WTMW. Japonia bez Rui Hachimury (naciągnięta łydka) nie sprostała (84:102) rozpędzonej Brazylii. Tym razem tłuczek koszykarski Bruno Caboclo ręce w obronie trzymał przy sobie przez co utrzymał się na parkiecie, a gdy się dogrzał, okazało się, że grać potrafi: 33 punkty 17 zbiorek 4/4 zza łuku. Jakże szkoda dwóch pierwszych występów (6 punktów i 5 zbiórek w sumie!) ktoś z brazylijskiego FBI powinien sprawdzić, czy (podobnie jak Jontay Porter w barwach Toronto Raptors) nie stawiał “przeciwko sobie”, bo w meczach z Niemcami i Francją faulował tak tępo i kuriozalnie, że zakrawało to na sabotaż. Oczywiście nie byłoby dzisiejszego zwycięstwa także gdyby nie weteran parkietów, 34-letni Vitor Benite, czyli brazylijski sharp-shooter w stylu Klaya Thompsona: 19 punktów 5/7 zza łuku (!) he he, “nasz człowiek”!

Banned for life

Wracając do sprawy/skandalu Portera, który został dożywotnio wyrzucony z NBA, szczególną uwagę bukmachera / służb federalnych zwrócił zakład, w którym postawione 80 tysięcy dolarów na “niedyspozycja zawodnika” to jest under punktów, zbiórek i asyst granych oddzielnie na jednym kuponie miałyby przynieść wygraną w wysokości 1,1 miliona dolarów. Śledztwo wykazało, że Jones także samodzielnie obstawiał mecze, w sumie przy trzynastu kuponach wzbogacił się o 22 tysiące dolarów.

NBA musiała czym prędzej interweniować i wymazała gościa ze swej historii. Dożywotnia dyskwalifikacja dla Jontaya Portera była werdyktem oczywistym. Co więcej, sąd federalny odrzucił prośbę Portera o wydanie zgody na wznowienie zawodowej kariery w lidze greckiej. Przeciwko niemu toczy się postępowanie. Ech, do annałów przechodzi zagranie, w którym szczęśliwie wpadająca trójka zamiast radości, wywołała irytację na twarzy “skompromitowanego” koszykarza. W mediach słyszymy, że siedzi po uszy w hazardzie, przez który wpadł w długi. Myślę jednak, że jest to “linia obrony” zawodnika, nie mająca wiele wspólnego z rzeczywistością.

Tymczasem jesteśmy już po meczu grupy A, czyli Australii z Grecją (71:77). Pan trener Vasilis Spanoulis a.k.a. Jakub Żulczyk wysnuł mądry wniosek, że musi poprawić motorykę na parkiecie aby przeciwstawić się żywiołowym Boomers. Papagiannisa posłał na ławkę, Greek Freaka umieścił w roli centra, a zasłony wysokiego umiejętnie przejmował między innymi Kostas Papanikolau. Wkrótce panowie stłamsili biegi Josha Giddeya (9 punktów 2/8 z gry), który co tu wiele kryć, wyglądał na zamulonego, Patty Mills (13 punktów 5/15 z gry) niestety metryki nie oszuka. Nie dla niego trzeci mecz na bardzo intensywnym poziomie w niespełna tydzień. Zespół próbowali podnieść atletyczni Daniels z Exumem, ale przypominało to grę na pałę, bez pomysłu, a kolejne straty Grecy obracali na swoją korzyść. W sumie ze strat zdobyli aż dwadzieścia oczek, co przy tak niskim wyniku zrobiło różnicę.

Imponująca była walka, próby powrotu z dziewiętnastopunktowego deficytu, ale nie udało się. W tym momencie komplikuje się sytuacja Australijczyków, którzy tak znakomicie zaprezentowali się na otwarcie turnieju ogrywając Hiszpanów. Do końca spotkania walczyli o jak najniższą stratę punktową, bowiem będzie ona mieć znaczenie jeśli chodzi o awans do fazy pucharowej turnieju. Przed nami wciąż cztery mecze fazy grupowej i istnieją scenariusze (co prawda mało prawdopodobne) w których Australia żegna się z igrzyskami.

Grecy? Ci goście wciąż poszukują swojego stylu. Obwodowi playmakerzy grają wolno, w europejskim stylu, Giannis najlepiej czuje się w grze biegowej, słabo wygląda spacing, dziś kompletnie bez rzutu był Papanikolau (0/6 z gry) którego omijali wzrokiem koledzy. Bardzo rzetelna to postać i chyba tylko jeden błąd decyzyjny zaliczył, ale kompetencje rzutowe w tej ekipie stoją na marnym poziomie. To nie jest optymalne otoczenie dla Antetokounmpo, który owszem dostarczył swoje 20 punktów 7 zbiórek i 6 asyst, ale momentami znów nie otrzymywał piłki. Niektórzy pochwalą pewnie tego małego strzelca Toliopoulosa (13 punktów) mnie ten zawodnik się nie podoba, niewiele wokół siebie widzi. Wyróżnia go za to pewność siebie, bierze na siebie rzuty i w końcu trafia (dziś 1/7 zza łuku).

Gordon Hayward zakończył karierę!

Kontuzje ograbiły go z walorów, z których zasłynął. Imponujący był to gracz: mądry, atletyczny, z rzutem i techniką użytkową, która sprawiała, że nie sposób go było popędzić, wybić z rytmu. Podobnie jak powiedzmy Lukę. Do dziś możemy gdybać co by było, gdyby w pierwszym meczu sezonu w barwach Boston Celtics w 2017 roku nie doznał otwartego złamania nogi. Stracił cały rok dokładnie w momencie gdy wkraczał w swój prime i niestety, ale dynamiki nie odzyskał. Ostatnie lata spędził w Charlotte, a następnie nastąpił (przestrzelony) transfer do Oklahomy.

Swoje (mówiąc delikatnie) w zawodzie zarobił, bo przeszło 272 milionów dolarów brutto (!!) nie było więc sensu zostawać mięsem transferowym NBA i stąd decyzja o odwieszeniu butów na kołku. 34-letni Hayward ma całe życie przed sobą, w swym najlepszym indywidualnie sezonie notował średnio 21.9 punktów 5.4 zbiórek i 3.5 asyst na 40% skuteczności zza łuku w roli czołowej opcji Utah Jazz. W tamtym okresie (2016/2017) otrzymał też powołanie do Meczu Gwiazd. Popatrzcie na jego migawki, dziękujemy za emocje panie Gordonie:

To wszystko na tę chwilę, bardzo dziękuję za odwiedziny, niniejszym pragnę też podziękować Panom Mateusz Kruk | T. Serafinowicz za wsparcie serwisu. Polecam się na przyszłość, Bartek

11 comments

    • Array ( )

      Obstawiałbym że Zatoka Sztuki Sopot, Krytyka Polityczna Warszawa albo inny klub ze stolicy.

      (13)
  1. Array ( )
    Odpowiedz

    Kupiłem sobie koszulkę Haywarda jak przeszedł do Bostonu, chwilę później trafiła się ta cholerna kontuzja. Od tego czasu nie kupuje koszulek, szanuję zdrowie zawodników NBA

    (9)

Komentuj

Gwiazdy Basketu